Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel
1105
BLOG

Wiara niedowiarków

Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel Rozmaitości Obserwuj notkę 39

Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: „Pokój wam!” Następnie rzekł do Tomasza: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”. Tomasz Mu odpowiedział: „Pan mój i Bóg mój!” (J 20, 19-31).

Tomasz nie należał do osób bojaźliwych. Kiedy siostry Marta i Maria z Betanii wezwały Jezusa do umierającego brata Łazarza, uczniowe Jezusa przyjęli to bez entuzjazmu. Wiedzieli, co ich czeka w Judei. W samej Jerozolimie, w większym w tłumie, wciąż mogli czuć się bezpiecznie, bo władze nie chciały prowokować zamieszek spektakularnymi aresztowaniami, ale poza miastem, choćby w Betanii, straże łatwo mogły ich ująć, dlatego na wieść o wyprawie do Betanii żaden z nich nie zdobył się na słowa, na jakie zdobył się Tomasz: „Chodźmy i my, aby razem z nim umrzeć”.

W tych słowach nie było rezygnacji, lecz odwaga podobna do tej, jaką swego czasu wykazali się Machabeusze, a wcześniej Spartanie. Skoro nie można zapanować na sytuacją, należy przynajmniej zapanować nad sobą, dochować wierności, oddać życie za przyjaciół, a Bóg i potomni to docenią.

„Chodźmy, aby z nim umrzeć”. Te słowa powinien był wypowiedzieć Piotr, pierwszy z apostołów, albo Jan, pierwszy z przyjaciół, ale żaden z nich tego nie zrobił, bo każdy się bał, więc zrobił to Tomasz w ich imieniu, a oni, w tym kilka kobiet, uznali te słowa za swoje. Poszli z Jezusem do Betanii, wiedząc, że tym razem mogą stamtąd nie wrócić. Piotr kupił nawet dwa miecze.

Kolejna ważna interwencja Tomasza miała miejsce podczas ostatniej wieczerzy. W chwili, gdy Jezus mówił o swojej śmierci jako przejściu do Ojca, Tomasz niespodziewanie oświadczył: „Panie, nie wiemy dokąd idziesz, jak więc możemy znać drogę?” Inni apostołowie stawiali Jezusowi podobne pytania, ale słowa Tomasza zabrzmiały wyjątkowo dramatycznie, dotyczyły bowiem chwili obecnej i całej rzeczywistości rozciągającą się po śmierci. Tomasz czuł się wobec niej bezradny. Samą śmierć mógł oswoić przez przyjaźń, a strach przed śmiercią przez odwagę, ale tego, co następuje później, a co już teraz realnie wpływa na życie, w żaden sposób nie był w stanie oswoić. Mógł tylko pytać.

Jezus udzielił mu precyzyjnej odpowiedzi. To Bóg i tylko Bóg jest drogą wiodącą do Boga – zarówno w chwili próby, jak i w czasie modlitwy, zaś apostołowie, a więc i Tomasz, już tę drogę poznali w Jezusie Chrystusie.

Późniejsze spotkanie Tomasza ze Zmartwychwstałym nadało temu poznaniu nowy wymiar. Po śmierci Jezusa Tomasz nie ukrywał się w wieczerniku jak inni uczniowie. Zapewne chciał im pokazać, że w przeciwieństwie do nich nie boi się aresztowania i że nie rzuca słów na wiatr, gdy mówi, że gotów jest zginąć z Jezusem, ale nie można wykluczyć i tego, że Tomasz szybciej od innych uczniów uznał, że śmierć Jezusa już zaczęła wydawać dobre owoce i w czysto ludzkim, pragmatycznym sensie już skutecznie chroni go przed aresztowaniem i śmiercią, bo władze świątynne uznały zgon Jezusa za tak wielki sukces, że w konsekwencji nie są już zainteresowane ściganiem jego uczniów, uznawszy ich za niegroźnych bez niego.

W porównaniu z Piotrem Tomasz wydaje się być człowiekiem wolnym, dobrze zorientowanym w realiach społecznych i politycznych, akceptującym świat takim, jaki jest, bez lęku, z pewną wręcz pobłażliwością i ze silną wiarą we własne siły, a jednoczenie człowiekiem dość bezradnym wobec rzeczywistości wiary.

Słysząc od uczniów, że Jezus żyje, Tomasz reaguje bardzo sceptyczne, prawie jak Natanael w chwili, gdy po raz pierwszy usłyszał o Jezusie, mesjaszu pochodzącym z Nazaretu. W sceptycyzmie Tomasza nie ma śladu natanaelowej ironii, judejskiego poczucia wyższości nad Galileją i resztą świata, jest natomiast żywe wspomnienie męki Jezusa, świadczące chyba o tym, że Tomasz był jej naocznym świadkiem, być może widział ją całkiem z bliska, a z pewnością głęboko przeżył. Ślady męki wyryte w ciele Jezusa, straszliwe i prowadzące do gwałtownej śmierci, dla Tomasza stały się zarazem potwierdzeniem niezwykłej tożsamości Mistrza z Nazaretu. Jezus znosił swoje cierpienia z większym spokojem niż on, postronny świadek, któremu na Golgocie nie działa się żadna krzywda, dlatego teraz chciał rozpoznać swojego Mistrza właśnie po tych bolesnych śladach, będących śladem jego niezwykłego wewnętrznego pokoju. Wobec cierpienia, śmierci i krzyża najdzielniejsi ludzie tracą tożsamość, dezerterują, złorzeczą, wołają o litość, wyprzekając się czasem Boga i przyjaciół, dlatego on, Tomasz, uczeń o żołnierskim sercu, chciał znowu spotkać człowieka, który właśnie tam, na krzyżu, gdzie inni zawodzą, jeszcze bardziej był sobą.

Jezus pokazał mu, że wewnętrzny pokój potrzebny do zmierzenia się z największymi wyzwaniami, ale z problemami dnia powszedniego wymaga większej odwagi niż sama odwaga i nie rodzi się z ćwiczeń, samokontroli, poczucia wyższości nad światem, ani nawet z pogardy dla śmierci, ale z głębokiej więzi z Bogiem, głębszej nawet niż agonia, a ilekroć rodzi się, ratuje innych, zwłaszcza tych, którzy tę więź utracili. Jezus modlił się za tych, którzy go zdradzili, osądzili i ukrzyżowali, z krzyża pocieszał innych, wysłuchując ich próśb i prosząc Ojca w ich sprawie. Widząc zdradę starych przyjaciół, nie przestawał ich kochać, a po śmierci uczył ich jak bezwarunkowo przebaczać. Nikomu nie obiecywał królestwa innego niż to, którym sam zawsze żył.

 

Strona domowa

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości