Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel
1286
BLOG

Audiencja dla Havla

Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel Kultura Obserwuj notkę 25

Ferdynand Vanek, bohater Audiencji Václava Havla nie chciał pisać donosów na samego siebie w zamian za lżejszą pracę. Autor dramatu musiał znać ten dylemat z autopsji. Przetaczając ciężkie beczki w trutnowskim browarze, tuż przy granicy z Polską, zastanawiał się nad ceną wolności wolnej do kompromisów i nad błogim życiem pozbawionym możliwości wyboru, jakie mu proponował reżym.

Kilka lat wcześniej, w nocy z 20 na 21 sierpnia 1968 r. zza pobliskich Karkonoszy, zza Sudetów i Karpat do jego kraju wjechało cztery tysiące czołgów, żeby spacyfikować Czechosłowację, która pod wodzą komunisty Dubčeka sprawiała tej wiosny wrażenie, jakby chciała wybrać coś innego niż komunizm, a centralnie zaplanowaną równość zastąpić regułami rynku. Ćwierć miliona żołnierzy z sasiednich państw-kamratow Ukladu Warszawskiego miało ją do tego zniechęcić. Szefowie czeskiej partii komunistycznej, parlamentu i rządu wywiezieni wkrótce potem do Moskwy na przymusową audiencję nie byli w stanie zaakceptować pacyfikacji Praskiej Wiosny. Nie chcieli denuncjować swoich rodaków wobec idei, która z bliska miała wyglądać zupełnie inaczej. W trzech vankowych jednoaktówkach Havel im także oddał hołd (Wernisaż, 1975; Audiencja, 1975; Protest, 1978).

Jezus w ciągu całego życia natrafiał na podobne dramaty. Spotykał ludzi urodzonych w niewoli i tak do niej przywykłych, że wręcz gotowych poświęcić wszystko, łącznie z wiarą w uczciwość i w życie wieczne, byle tylko nie stracić niczego, co bliskie, doczesne i swojskie. On sam wydawał się im bytem nie z tego świata, prorokiem zza grobu, nowym Eliaszem, kimś, kto ma prawo uzdrawiać i wytaczać beczki weselnego wina, ale nie powinien zaglądać do sumień ani do alkowy, ani tym bardziej komentować postępowania ludzi zadowolonych z siebie, piastujących wysokie urzędy, wazacych losy narodu w Sanhedrynie. Powiedzieć komuś takiemu, że jest niewolnikiem i że nic od niego nie zależy, jeśli wpierw nie zależy od Boga, byłoby obelgą, dlatego Jezus nie proponował nikomu tanich recept. Mowił prawdę.

Swoim uczniom polecił rozważyć na serio możliwość widzialnej obecności Boga na ziemi. Zobowiązał ich przy tym do milczenia. Zamienił ich w mnichów o zebranym chlebie, w studentów teologii, którzy na własne oczy mieli poznać różnicę między losem zwykłego śmiertelnika a losem śmiertelnika zaprzyjaźnionego z Bogiem. Mieli ją odkryć w codziennych sprawach, na modlitwie, w ogniu pytań i pod krzyżem. Mieli to zrobić nie po to, żeby zaspokoić własną ciekawość, lecz by się uczyć trudnej sztuki rozmowy z Bogiem, szukania jego śladów na ziemi i zostawiania śladów.

 

P.S. Napisalem ten tekst kilka lat temu jako komentarz do niedzielnej ewangelii (niżej). Dziś oddaję hołd Havlowi i jego tekstom. Tak biografii i takiej prozy nigdy w Polsce nie było.

Zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Piotr odpowiedział: Za Mesjasza Bożego. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć (Łk 9,18-24).

Strona domowa

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura