Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel
2916
BLOG

O nadawcy społecznym

Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel Polityka Obserwuj notkę 78

Radio Maryja nie jest zjawiskiem wyłącznie polskim i bez precedensu, ruch entuzjastycznego, ale miejscami bezrefleksyjnego katolicyzmu pojawił się także w innych krajach pokomunistycznych i tam ustawodawca, a czasem także miejscowy episkopat, skutecznie uniemożliwił mieszanie wiary z tanią agitacją polityczną.

Status nadawcy publicznego bezwzględnie ma sens, dlaczego jednak polski ustawodawca nie wyciąga z niego wszystkich konsekwencji?

Pomijam banalny fakt, że prawo w Polsce pozwala na więcej niż obecnie czyni prokuratura, pomijam także to, że nasz episkopat chyba nigdy nie stanął na wysokości zadania, jeśli idzie o toruńską rozgłośnię redemptorystów, a ponaglony przez Stolicę Apostolską podczas jednej z wizyt ad limina, zrobił jedynie coś, co bardziej przypominało chowanie głowy w piasek (i wystawianie dobrodusznej twarzy biskupa Głodzia) niż roztropne zarządzanie instytucją oraz, co w tym wypadku ważniejsze, emocjami środowiskowymi otaczającymi tę instytucję. Jeśli jednak to wszystko pominiemy, to możemy zapytać o sam kształt prawa i ram instytucjonalnych, a za te nie dopowiada ani episkopat, ani prokuratura. To właśnie tu, a nie gdzie indziej, jest najwięcej do zrobienia i to właśnie tu zrobić to najłatwiej, takie przynajmniej mam wnioski po obserwacji analogicznej sytuacji w Słowenii i na Chorwacji, a poniekąd także we Włoszech, USA i niektórych krajach Ameryki Łacińskiej.

Publiczne, komercyjne i społeczne. Różnice rodzajowe, nie gatunkowe

Jeśli istotą mediów publicznych jest pełnienie zadań zdefiniowanych w ich misji publicznej, a więc zadań bardziej chyba państwotwórczych, politycznych, związkowych, obywatelskich i Bóg wie jakich jeszcze (kategorie narodowe tu pomijam, bo szukam wyróżników formalnych, nie treściowych), to na zasadzie analogii istotą mediów komercyjnych jest sukces rynkowy, a istotą mediów społecznych jest spajanie osób i środowisk wokół wspólnych celów, czyli realizowanie zadań stricte socjalnych, a jeśli medialnych, to nie w sensie zwykłego przekazu informacyjno-kulturalno-rozrywkowego, ale w tym starym sensie, który więcej ma wspólnego z wirującym stolikiem niż z gazetą. Nadawca społeczny to ktoś, kto istnieje, bo jest potrzebny bardziej niż ta gazeta, radio i telewizja, ale bywa tak postrzegany (jako bardzo potrzebny) tylko w swoim środowisku, czyli tam, gdzie na co dzień pełni liczne funkcje użytkowe, nie tylko inforumuje i bawi, ale także  tworzy wspólnotę celu i kulturowej identyfilakcji, pomaga zrozmieć świat, spotkać ludzi o podobnych poglądach, wyżalić się, pomodlić, znaleźć pracę, zorganizować wycieczkę lub pielgrzymkę.

Standardowe kompetencje nadawcy społecznego są zatem z definicji rodzajowo różne od kompetencji innych nadawców, a pod względem typu i treści przekazu mogą objemować zjawiska bardziej od siebie odległe niż nocny program z udziałem zapłakanych słuchaczy i odlotowa lista przebojów Marka Niedźwieckiego w chwili jej powstania, kiedy koncesjonowana publiczna Trójka była najbardziej „naszym” medium w PRL. Dokładne zdefiniowanie nadawcy społecznego pozostawiam specjalistom, wydaje mi się, że zjawisko jest na tyle nowe, że ta definicja może być tylko przybliżona, niemniej jest konieczna, bo bez niej nie możemy sensownie zdefiniować roli regulatora publicznego. 

Publiczny regulator czy publiczny ignorant?

Jeśli zatem różnice w naturze przekazu trzech głównych typów mediów są aż tak duże, to dlaczego nasz kochany ustawodawca nie zadbał o to, żeby ktoś kompetentny weryfikował te różnice z punktu widzenia interesu publicznego? Krajowa Rada tego nie zrobi, może co najwyżej wydać koncesje i ocenić sposób ich wykonania. O lepiszczu społecznym, żywiole nadawcy społecznego, nie ma zielonego pojęcia, bo nie ma żadnych instrumentów, żeby je zmierzyć, zbadać i oceniać, wyjąwszy może przypadki, gdy prokuratura stwierdza, że jakiś nadawca popełnił przestępstwo, nawołując do nienawiści rasowej. Ład prawny republiki domaga się, żeby ustawodawca unikał pustych przepisów. Jeśli otwiera przestrzeń dla nadawcy społecznego, to musi również stworzyć instytucję publiczną, która będzie czuwać nad jakością tego przekazu -- nie tylko w oparciu o działania skarbówki i wymiaru sprawiedliwości, ale także (a może przede wszystkim?) w oparciu o reakcje innych uczestników życia społecznego, nie wyłączając najbardziej tym zainteresowanych obywateli.

Materia więzi międzyludzkich jest sprawą niezwykle delikatną, z całą pewnością nie można nią administrować tak, jak się administruje częstotliwościami czy dostępem partii do czasu antenowego w trakcie kampanii wyborczych, niemniej nie jest to materia całkowicie amorficzna, wymykająca się wszelkiej kwantyfikacji. Regulator publiczny powinien zatem w jakiś dyskretny, lecz wiarygodny sposób badać to, jak bardzo różnią się opinie o danym nadawcy społecznym, powinien zatem uwzględnić opinię tych, którzy na co dzień z niego korzystają, oraz tych, którzy serdecznie mają go dosyć, badać także treść i jakość prezentowanego tam przekazu z podobną wnikliwością, z jaką instytucje komercyjne badają odbiór programów z myślą o rynku reklamowym. Nie chodzi tu jednak ani o samo mierzenie wielkości rynku, ani tym bardziej o żadną ideologiczną kontrolę treści, ale raczej o monitorowanie treści pod kątem oddziaływań, które ewentualnie można by uznać za niepokojące, a więc także ideologiczne, wszak medium łączące ze sobą ludzi ściślej niż inne media i jakby poza obiegiem innych mediów zawsze będzie mieć skłonności do tego, żeby pozostać niszą, rodziną, przestrzenią osobną, lub, niestety, sektą bądź inną grupą o podłożu stricte ideologicznym, a to właśnie, bardziej niż cokolwiek innego, powinno być przedmiotem badania regulatora w odniesieniu do nadawcy społecznego. Regulator publiczny ma obowiązek chronić swoich obywateli przed nieprzewidzianymi skutkami własnych aktów prawnych.

W chwili obecnej żadna instytucja państwa nie ma obowiązku, żeby regularnie zasięgać opinii teologów lub episkopatu nt. jakości przekazu medialnego gazety lub stacji, które nominalnie są katolickie. Prokuratura, sądy i KRRiT mogą to zrobić chyba tylko w przypadku głośnych kontrowersji, ale, mam wrażenie, nawet wtedy niechętnie to robią, nawet jeśli czują jakieś zobowiązania wynikające z paragrafów. Czy to jednak nie dziwne, że katecheza prowadzone w publicznej szkole jest poddana stałemu monitoringowi merytorycznemu instancji kościelnych, które ściśle współpracują z nadzorem publicznym kuratora oświatowego (nie wiem czy wszędzie współpracują dobrze, ale znam przypadki, w których ta współpraca pozwoliła szybko rozwiązać bieżące konflikty), tymczasem religijna prasa, radio i telewizja żyją sobie jakby samopas, bo KRRiT jako żywo ani nie składa się z teologów, ani nie ma zwyczaju pytać teologów o to, czy to, na co wydaje papiery, jest rzeczywiście takie, jak w papierach stoi, czy tylko z nazwy katolickie. KRRiT działa w tym zakresie w oparciu o całą serię domniemań. Przyjmuje de facto, że gdyby pojawiły się jakiekolwiek deficyty w katolickości mediów katolickich, to katolicy sami załatwią te sprawy po cichu między sobą, a Rada nie będzie się w to mieszać. Nie jest przecież żadnym gensekiem.

Tableka z krzyżykiem na kac politruków

Państwo polskie nie może jednak żyć bez końca na pokomunistycznym kacu. Jeśli wydaje koncesje z napisem „rozgłośnia katolicka”, to musi także mieć legalną możliwość, żeby ustalić, czy jej własne akty prawne stoją w zgodzie ze stanem faktycznym. Ile w tym powinno być korespondencji z episkopatem, ile z biskupem miejsca, ile ekspertyz teologów, socjologów, instytutów religioznawczych, ile badań treści przekazu -- nie umiem tego precyzyjnie określić, ale jedno jest pewne, obecny stan rzeczy przypomina ogromną czarną dziurę prawną, w której bez pardonu hula sobie raz mała raz wielka ksenofobia i spokojnie się wachluje paramentami skradzionymi z ołtarza, bo między zdaniem episkopatu na temat jakieś katolickiej rozgłośni czy gazety, a samą tą rozgłośnią lub gazetą zionie tak wielka przepaść pozwoleń, zezwoleń i paragrafów wydanych przez państwo, że państwo, które, tego wszystkiego nie kontroluje, zaczyna mimowolnie szkodzić samemu Kościołowi.

Strona domowa

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka